piątek, 17 kwietnia 2020

Przyjechał kolejny transport. Pociąg zatrzymuje się ze znajomym zgrzytem. Piękna pogoda, słońce świeci. Daje nam siłę by wyciągać ich z wagonów. Jak robiliśmy wczoraj, jak zawsze. Zawsze jest tak samo. Teraz otworzą drzwi i ciała wysypią się. Stoimy na peronie jak zawsze w milczeniu. Drzwi pociągu są zamknięte. Mija czas.

Samotny strażnik kaszle przy stoliku. Z lasu na przeciwko wychodzi zając. Prawdziwy zając. Spogląda na nas i znika w gęstwinie. Wiosna jest w rozkwicie. Słyszę ptaki. Pszczoły. Słyszę motyle. Ktoś idzie od strony baraków zataczając się jak pijany i pada po chwili na twarz. Strażnik przy stoliku wymiotuje. Patrzymy na to w milczeniu stojąc bez ruchu.

Nie wiem kto zaczął. Nie ja. Chyba nie ja. Może ja. Ktoś zaczął kopać leżącego strażnika. Ktoś skakać po nim. Ktoś otworzył drzwi wagonu. Wysypały się ciała. 

Wszystkich spaliliśmy. Jutro przyjedzie kolejny transport. Życie toczy się dalej.
Plaga przechodzi przez nas. Zabija naszych strażników. Jeden po drugim plują na nas krwią. Widziałem jak dostawcy pożywienia wymiotują żółcią na ziemniaki. Strażnicy umierają. Widziałem jak strażnik zatoczył się i ześlizgnął do masowego grobu. Nie miał już sił się wydostać. Długo słyszałem jak darł mordę. Mam nadzieję, że się tam rozpuścił. Że gnił tam przez długi czas co chwila wybudzając się z nieświadomości. Plaga omija nas. Wciąż żyjemy. Ostatkiem sił wpychają nas do komór gazowych. Upuszczają broń. Padają na kolana...